odżywianie
Uncategorized

Nie zaglądaj do mojego talerza!

Jako, że jeść lubię, a niektórzy nawet twierdzą, że głód to uczucie, które mnie nigdy nie opuszcza, dzisiaj będzie o dietach. Czyli łatwym sposobie na wyprowadzenie kogoś z równowagi.

Nigdy nie byłam na diecie. No może poza jednym okresem w moim życiu, kiedy biegałam i ćwiczyłam popołudniami, a po 18.00 już nic nie jadłam. A to, o zgrozo!, z dzisiejszego punktu widzenia też było niezłą głupotą. Przecież nie chodziłam spać o 21.00! Zatem tak, ten czas mogę nazwać swoją małą dietą, ale on nie trwał na szczęście długo.

Swoją figurę zawdzięczam pewnie po trochu: genom, temu, że nigdy nie unikałam i nadal nie unikam aktywności fizycznej i po trosze temu, że bardzo „lubię” się wieloma rzeczami stresować. A to sprawia, że w takich okresach tłuszcz szybko umyka spod mojego ubrania.

Ale jest jeszcze jedna kwestia. Nie jem wszystkiego na co mam ochotę. Nie oznacza to również, że się katuję niejedzeniem czegoś. Owszem, mam swoje słabości, złe nawyki, ulubione przekąski, których jeśli nie zjem natychmiast, to pewnie moje życie zaraz się skończy, ale staram się pilnować i nie pozwalać sobie zawsze na wszystko. Próbuję zatem umiejętnie przekonać swój organizm, że skoro przebiegliśmy razem 5 km, poćwiczyliśmy, wytopiliśmy trochę tłuszczyku i spaliliśmy dużo kalorii, to może warto byłoby zjeść coś pożywnego i zdrowego, a nie chipsy, na które mam akurat ochotę.

I może właśnie ten fakt, że jem wszystko i w miarę zdrowo, staram się jak najwięcej czytać na temat odżywiania i sportu, poznawać nowe produkty, nowe potrawy, nowe smaki, pozwala mi zachować zdrowy balans. Bo z drugiej strony jak mam ochotę na te cholernie niezdrowe chipsy, to od czasu do czasu sobie je zjem! I nie mam wyrzutów sumienia. Jak mam ochotę na kawałek czekolady, to wolę zjeść dwie, trzy, a czasami i cztery kostki od razu, zamiast za jakiś czas rzucić się na słodycze i pochłonąć je w niezliczonych ilościach! A potem na dodatek chodzić, obwiniać się i marudzić wszystkim dookoła, że znowu tyle zjadłam i będę gruba i nie wchodzę w ulubioną sukienkę, jak to kobiety mają w zwyczaju.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?

Bo dookoła siebie odkrywam sporo „ekspertów” żywieniowych. I krew się we mnie gotuje, kiedy ktoś poucza mnie co powinnam, a czego nie powinnam jeść i że piąty dzień z rzędu jem to samo. Ekspertów żywieniowych z cyklu – nie znam Cię, Twojego organizmu, zdrowia, problemu, ale się wypowiem. Ekspertów z cyklu – przeczytałem jedną książkę o odżywianiu i się wypowiem. Ekspertów z cyklu – jem pewną grupę produktów, innych nie, więc się wypowiem, bo wiem najlepiej i mój sposób odżywiania jest najlepszy. Rety, jak oni to uwielbiają! No ale ludzie kochani, dajcie żyć! Jak się nie podoba to co jem, to nie patrzcie.

Czasami mam wrażenie, że takie osoby, które głośno krzyczą na lewo i prawo, potrzebują społecznego potwierdzenia i przekonania, że ich sposób odżywiania jest dobry i najlepszy, bo sami do końca nie są przekonani czy rzeczywiście jest OK. Z reguły Ci, którzy mają swój określony sposób odżywiania i robią to dobrze, albo zwyczajnie w wyniku choroby nie mogą jeść różnych produktów, siedzą cicho i nie informują całego świata o swoim codziennym menu.

Trzeba jednak przyznać, że w wczasach kiedy wokół pełno wegetarian, wegan, bezglutenowców, bezcukrowców itp., trzeba uważać co się przy kim mówi. A czasami może lepiej po prostu nic nie mówić. Osobiście nie mam problemu z tym, że ktoś czego nie je, bo nie lubi, nie może, bo wynika to z jego wewnętrznych przekonań. Nawet jeśli nie do końca to popieram i nie do końca rozumiem, to jest to jego osobiste prawo i jego życiowy wybór, i nic mi do tego. Lubię rozmawiać z ludźmi na temat ich wyborów, sposobu odżywiania, ciekawych smaków, przepisów, pod warunkiem, że jest to merytoryczna dyskusja, a nie forsowanie swoich przekonań. Sama nigdy też nie pouczam, nie zmuszam, nie wciskam na siłę, nie komentuję, no chyba, że ktoś mi zajdzie za skórę jakimś durnym komentarzem na temat mojego sposobu odżywiania się – wtedy mogę nie pozostać dłużna!

A wiecie co jest jeszcze gorsze? Namawianie do picia alkoholu! Oj tak. Wśród Polaków istnieje przekonanie, że skoro mamy wódkę, to tę wódkę trzeba pić i to w niezliczonych ilościach, a jak odmawiasz, to oczywiście padają pytania: Dlaczego? Jak tak można? I czy Ty na pewno jesteś Polakiem? No i to standardowe: A ze mną się nie napijesz? Otóż informuję Was wszystkich tutaj publicznie, że oto nie wszyscy lubią, chcą, a przede wszystkim mogą wypić tyle ile wy. Cóż, wiem, że dla niektórych może to być szok, ale zdarzają się w Polsce takie nieco słabsze organizmy, które nie przyswoją dużej ilości wyskokowych trunków, a czasami wręcz nie przyswoją wcale. Co z tego, że pobawisz się jedną noc, kiedy kolejny dzień jest całkowicie wycięty z Twojego życia, bo Ty nawet nie masz kaca, Ty wtedy po prostu umierasz! Jesteś niczym króliczek Duracell’a, ale bez baterii.

Unikać rozmów nie będę, chować swojego talerza też nie, ale mam nadzieję, że jedzeniowi eksperci dadzą mi spokój. Ja wiem co mam robić, wy też wiecie, więc może niech każdy gotuje w swoim garnku. Swoimi sposobami. Wymieńmy się co najwyżej przepisami.

2 myśli w temacie “Nie zaglądaj do mojego talerza!”

  1. Takie „przeboje”, to chyba tylko w Polsce. Sama mieszkam za granicą i jakoś nie mam specjalnych problemów z innymi ludźmi na tej płaszczyźnie, nawet weganami, czy wegetarianami i innymi, którzy nie jadają pewnych produktów. Mam nawet współlokatora wegetarianina, z którym fajnie się dogaduję, chociaż często widzi jak, na przykład, smażę mięso na sos do spaghetti.

    Polubienie

    1. Oczywiście, że nie wszyscy tak robią. Są ludzie, którzy mają swój sposób odżywiania i, tak jak wspomniałam, nie informują o tym wszystkich dookoła. Ale są też tacy, którzy zachowują się jakby ich podejście do jedzenia było najważniejsze. Mam nadzieję jednak, że takich sytuacji będzie jak najmniej i wszyscy będziemy się spotykać przy wspólnych posiłkach 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz