Jeśli myśleliście, że chodzi o ćwiczenia, albo o pisanie bloga, to zapewniam Was, że tego w tym tekście nie znajdziecie. Nie chodzi bowiem o lenistwo w konkretnej dziedzinie, ale o zniechęcenie spowodowane pewnymi sytuacjami. Nie można być przecież ciągle twardą i niewzruszoną – każdy ma w końcu jakąś granicę.
Nie chce mi się sprzątać po tych wszystkich ludziach, którzy robić tego nie umieją. W pracowniczej kuchni, łazience, a nawet na korytarzu – bałagan, jakiego czasami byście się nie spodziewali. Bo przecież po co umyć po sobie naczynia, włożyć je do suszarki i zetrzeć blat ręcznikiem papierowym? Nie moje, nie dbam, mam w dupie. Ale, że kolejna osoba będzie musiała szykować sobie jedzenie w tym syfie, to już nie jest ważne. A zatem, nie chce mi się sprzątać po tych wszystkich brudasach i leniach, które tego zrobić nie umieją lub nie chcą.
Nie chce mi się słuchać po raz dziesiąty, jakie to ludzie mają problemy z życiem, psem, kotem, dzieckiem, byciem w ciąży, schudnięciem i pieniędzmi na koniec miesiąca. Owszem, możemy porozmawiać, mogę wysłuchać, ale dajcie spokój i zmieńcie płytę, bo odtwarzanie cały czas tego samego i robienie z siebie ofiary losu, naprawdę nie jest fajne i interesujące.
Nie chce mi się tłumaczyć ludziom jak mają segregować śmieci, choć wszystkie kosze są odpowiednio opisane, a w Internecie znajdą niezbędne informacje. Po co choć troszkę się wysilić i wrzuć plastik do plastiku, a papier do papieru?! I choć przyklaskuje myśli, że lepszy świat stworzymy zaczynając od siebie i swojego otoczenia, a każdy, nawet najmniejszy krok przybliża nas do celu, ostatnio mam dosyć pomagania ludziom, którzy zwyczajnie mają to gdzieś.
Nie chce mi się odpowiadać ciągle na te same pytania i tłumaczyć ludziom rzeczy, które powinny być oczywiste. Nie chce mi się przypominać i upominać, wskazywać, co powinno zostać zrobione inaczej i użerać z ludźmi, którzy i tak w głębokim poważaniu mają moje zdanie.
Nie chce mi się sprawdzać wszystkich ludzi dookoła, czy na pewno dobrze wykonują swoją pracę i czy nie popełnili jakiegoś błędu. Nie chce mi się użerać z ludźmi, którzy mają totalnie w dupie to, co robią i przerzucają swoją niechęć na klientów.
Nie chce mi się wiecznie tłumaczyć, że nie jem za mało, nie jestem za chuda i że naprawdę nie liczę tych cholernych kalorii. Nie chce mi się rozmawiać w kółko o tym, co mi dolega i analizować mojego jadłospisu. Przejadło mi się to.
Nie chce mi się upominać o moje, bo ile można tłumaczyć to samo i wałkować te same tematy?! Że można by coś zmienić, może uprościć, a może po prostu warto czasami coś docenić. Nie chce mi się rozmawiać dla samego rozmawiania.
Nie chce mi się wysłuchiwać teorii ludzi, którzy wierzą, że tylko oni mają rację, a na dodatek utknęli ze swoim myśleniem w średniowieczu. Że ślub w miesiącu z „r”, dzieci przed 30 i to najlepiej trójka, że żadnego kredytu, rozwoju osobistego i wyjazdu na wakacje. Po co zmieniać samochód, kiedy ten się nie psuje? Po co kupić większe mieszkanie, skoro w tym jest OK? Po co zmieniać cokolwiek, skoro tak jest dobrze? To ja się pytam w takim razie po co żyć? I po co te wszystkie teorie? Żeby wkurzyć innych? Bo mi się nie chce już tego słuchać.
Nie chce mi się ogarniać ludzi nieogarniętych, którzy gubią rzeczy, gubią drogę, gubią siebie i swoją głowę. Ostrzegać, że coś wypadło, ucieka, zostało i zmierza w przeciwnym kierunku. Pomagać ogarniać im życie, bo oni po raz setny nie umieją tego zrobić, podpowiadać rozwiązanie i ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Po prostu mi się nie chce.
Nie chce mi się czytać tych durnych komentarzy w Internecie i słuchać hejterów, którzy muszą się wyżyć na innych, bo sami nie potrafią zrobić nic konstruktywnego. Nie chce mi się marnować energii, na takich ludzi.
Nie chce mi się być na każde zawołanie innych ludzi, którzy nie potrafią zrozumieć, że też mam swoje życie, plany i marzenia, które chcę spełniać i realizować. Że nie jestem jedyną osobą na świecie i też potrzebuję mieć coś z tego życia. Że świat się nie zawali, kiedy reguły się na chwilę zmienią, a może i zmienią się na zawsze. Że to, co oni sobie wyobrażają, w mojej wyobraźni wygląda zupełnie inaczej i możliwe, że już nigdy tych wyobrażeń nie połączymy.
A na koniec nie chce mi się słuchać o tym, jak to w Polsce jest źle i nic dobrego nas nie czeka. Może w takim razie weźmy się wszyscy do roboty i zróbmy tak, żeby było lepiej. Bo samym gadaniem rzeczywistości się nie zmieni.
Czyżby po okresie buntu przyszło jakieś przesilenie albo załamanie wręcz… ?
Czas na urlop!
A ludzi nie zmienisz, taki jest świat a to nazywa sie życie…
Życie jest jak wieczna impreza, tylko rób tak by na niej nie być kelnerem.
Takie moto życiowe 🙂
PolubieniePolubienie
Powiedziałabym, że spóźniony okres buntu 😛 I tak, chyba czas na urlop 😉 Co do motta, bardzo mi się podoba i chyba o to chodzi, że za często bywam kelnerką.
PolubieniePolubienie
No niby nigdy nie jest za późno… Ale czasami już jest..
Hmm 🙂 zbuntowana kelnerka… 🙂
PolubieniePolubienie